(Zanim Angelika podzieliła się swoją historią, hasło ciąża pozamaciczna miało dla mnie zupełnie inne znaczenie. Nigdy nie przypuszczałam, że może przybrać aż tak dramatyczny obrót. Niezmiennie podziwiam siłę i determinację kobiet. Jesteśmy naprawdę wielkie!)
Hej jestem Angelika moja historia dla niektórych, może się wydać przerażająca, ale postanowiłam się z Wami nią podzielić.
Od zawsze pragnęłam być mamą tak bardzo, że moim pierwszym miłościom trułam już od 15 roku życia, że jestem gotowa na dziecko(!). Szczęście w nieszczęściu nie stworzyłam rodziny z poprzednim partnerem. Kilka tygodni po rozstaniu czułam straszna pustkę… I na mojej drodze pojawił się mój obecny mąż. Oboje byliśmy po ciężkich przejściach i po 2 miesiącach związku zapragnęliśmy być rodzicami. Przestaliśmy się zabezpieczać w jakikolwiek sposób i działaliśmy w kierunku powiększenia rodziny.
Pierwsza ciąża
Zaczęliśmy starania w 2016 roku w okolicach października. Chęć posiadania dziecka weszła tak bardzo w głowę, że o niczym innym nie myśleliśmy. Przez ponad 2 lata nie wychodziło nam nic kompletnie, aż w końcu w lutym 2018 roku nie dostałam miesiączki. Zrobiłam test i widziałam bardzo bladą drugą kreskę. Następnego dnia umówiłam się do ginekologa.
Pani doktor nie zrobiła usg. Poleciła pójść na parter, gdzie był pokój, w którym wykonywano usg i ze zdjęciem wrócić do niej. Poszłam, usg zrobił radiolog :/ i stwierdził ciążę wewnątrzmaciczną. Kazał biegiem wołać mojego męża, aby powiedzieć co odkrył…
Włączył wszystko i pokazał nam niby dwa pęcherzyki i puścił bijące serduszka. Co było mało możliwe bo od ostatniej miesiączki minęło 1.5 miesiąca, ale zaufałam. Wróciłam do pani doktor, dostałam kwas foliowy i zalecenie odpoczywać.
Moje szczęście było nie do opisania! Wracałam z mężem do domu spacerem i mówiłam „widzisz kochanie, tyle czasu nic, a tu nagle mamy dwa serduszka”. Poszliśmy podzielić się tą nowiną z rodzicami. Tydzień przed kolejnym usg ze względu na ciążę bliźniaczą, miałam iść sprawdzić czy wszystko jest okej.
Niestety nie dotrwałam . Leżąc na łóżku u mamy, czekając aż wróci z pracy, dostałam BARDZO, ale to BARDZO silnego bólu w obojczykach. Bolał mnie brzuch i wymiotowałam, do objawów doszło jeszcze brunatne plamienie. Od razu wsiadłam w tramwaj i pojechałam do szpitala, gdzie pracowała moja mama. Zanim dojechałam straciłam przytomność…
Gdy się ocknęłam mama czekała już przy wejściu. Poszłyśmy biegiem na izbę, płacząc prosiłam lekarza, żeby ratował moje dzieci!!
Ciąża pozamaciczna
Pobrano mi krew w celu sprawdzenia poziomu beta hcg, zrobiono także usg. Lekarz stwierdził, że ciąży nie ma w macicy, a przy tych wartościach bety, powinna już być widoczna. Zostawił mnie na oddziale. Powiedział, że rano pobierzemy jeszcze raz krew na poziom bety i zobaczymy, co powie nam wynik. Koło 11 był obchód, przyszedł lekarz i powiedział, że beta spadła o 300 jednostek w dół, więc podejrzewa u mnie ciążę pozamaciczną i że mam nic nie jeść bo idę na zabieg.. że ten ból i wymioty spowodowane są „ekstrą” pamiętam to jak dziś..
Zastanawiałam się, co to oznacza?
Czy będę mieć chore dziecko, czy co??
Od lekarza usłyszałam „Nie. Musimy usunąć pani ciążę, bo w innym przypadku pani umrze”.
I mimo, że moja mama pracowała w tym szpitalu zaczęłam płakać, bluźnić, że to pomyłka i zadzwoniłam do męża żeby przyjechał, bo chcą nam zabrać nasze wyczekane dzieci. Mąż był w przeciągu 15 min w szpitalu i domagał się wyjaśnień. Lekarz nieustępliwie mówił, że nie ma innej opcji. Na to ja zaczęłam drzeć się na cały oddział, że nie oddam swojego skarbu i wypisałam się na własne żądanie.
Zmiana szpitala
Oznajmiłam im, że jadę do innego szpitala i poproszę o konsultację. Zanim weszłam do szpitala, do którego chciałam pojechać, oni już wiedzieli i czekali na mnie na wejściu usłyszałam, że jestem nieodpowiedzialną gówniarą, że ciąża mogła pęknąć, a ja zamiast do nich, jechałabym w czarnym worku… Kazali się rozebrać w pidżamę, na salę operacyjną i będąc totalnie niemili założyli mi wenflon i już jechałam na blok.
Usunięcie ciąży z jajowodu
Podpisałam zgodę na operacje i nie wiem kiedy zasnęłam. Po 15 obudziłam się sparaliżowana od pasa w dół. Zapytałam co się dzieje? Na co pielęgniarka oznajmiła, że miałam laparotomie (czyli nacięcie powłok brzusznych jak przy cc). Poprosiłam o psychologa, ale pomoc nie nadeszła. Za to przyszedł lekarz, który mnie operował i powiedział, że ciąża była w jajowodzie, ok. 6 tydzień, ale nie rozwijał się już maluszek we mnie… Wytłumaczył na spokojnie plan działania, że otworzył jajowód usuwając ciążę i solidnie go zszył, abym mogła mieć jeszcze dzieci.
Przy wypisie dostałam skierowanie na hsg, które miałam zrobić 4 miesiące po operacji. Powiedział, że jak jajowody będą drożne, od razu w następnym cyklu mogę się starać o malucha. Poszłam na hsg i niestety jajowód prawy był zrośnięty, natomiast lewy był super drożny. Lekarz stwierdził, jesteś za młoda na porażki i z całych sił próbował udrożnić. Uff za 3 podaniem kontrastu udało się i powiedział „działaj dziecino, trzymam kciuki i widzimy się na usg potwierdzającym ciążę”.
Po 8 miesiącach starań udało się i zaszłam w ciążę. Od razu pojechałam do lekarza, który mnie operował i powiedział „No super siadaj”. Beta była już lekko ponad 1500 uml, więc byłoby już coś widać… badając zrobił smutna minę, kazał się nie denerwować i przeprosił mnie na chwilę.
Druga ciąża pozamaciczna
Wrócił do mnie z młodym lekarzem i powiedział widzisz tu pęcherzyk w macicy?? On szukając mówi „nie widzę w macicy, ale widzę w lewym jajowodzie”. Uwierzcie mi zasłabłam i wychodząc z gabinetu na oddział, zaczęłam ściskać męża i dusić się płaczem… ” teraz jest po lewej.. znajdź kogoś innego ja nigdy nie dam ci dziecka”.
Mój mąż załamany kazał wierzyć do końca.. po 2 badaniach okazało się, że beta rosła, ale nieprawidłowo. Podjęli decyzję, że zrobią mi laparoskopie jeśli nie będzie ciąży, czy czegoś złego to zamkną i dalsza obserwacja.. ale mama i mój mąż stojąc pod drzwiami sali operacyjnej mówili mi, że wbiegło 6 różnych lekarzy. Po 20 min wyjechałam i pamiętam słowa mamy do lekarza „ale jak to? Co wy jej zrobiliście”. Przebudziłam się i mój mąż z mamą zdarzyli mi tylko powiedzieć „bez względu na wszystko pamiętaj, kochamy Cię i będzie dobrze”. Obudziłam się, moi najbliżsi przyszli na salę pooperacyjna i powiedzieli co się stało.
Usunięcie jajowodu
Musieli Cię ratować… i zapytałam, co usunęli mi jajowód? A mama powiedziała że tak… że niby musieli. Po 3 dniach wyszłam do domu i co chwilę czułam jakieś mdłości i bolał mnie brzuch, ale tłumaczyłam sobie to tym, że laparoskopia, więc ma prawo po prostu boleć. Po około 2 tygodniach nie przestawało, a miałam sprawdzić czy poziom bhcg spada do 0.
Okazało się, że poziom wyższy niż przed operacją! Zamarłam. Wsiadłam w auto i pojechałam na izbę przyjęć gdzie lekarz, który mnie przyjmował zawołał ordynatora. Przyszła mądra głowa mówiąc mi, że są już wyniki histopatologii i ma dla mnie złą wiadomość. Otóż we fragmentach usuniętego jajowodu ciąży nie uwidoczniono!
Osunęłam się po ścianie i myślałam, że może to rak. Szybko poszłam na usg, gdzie oświeciło panią doktor, że chyba cos widzi w prawym jajowodzie. Pobrali betę, zostawili na obserwacji i za 2 dni byłam łyżeczkowana. Dostałam wstrząsu i była wielka draka. Pani doktor po 3 dniowym pobycie i kolejnym przyroście hcg po prostu rozłożyła ręce i wysłała mnie transportem do szpitala o wyższej referencyjności. Gdzie spędziłam bite 2 tyg. dostając kilka dawek methotrexatu. Był ze mną dramat. Nie dość, że byłam obolała po operacji, później łyżeczkowanie, to potem lek, po którym czułam jakbym miała umrzeć. Po 14 dniach lekarze powiedzieli, że beta spadła do poziomu 90 uml i mogę iść do domu, ale przez rok nie mogę starać się o dziecko, i że ciąża była w prawym jajowodzie. Każdy, ale to każdy lekarz, nie mógł uwierzyć jak można było popełnić taki błąd!
Poronienie
Minęło 9 miesięcy i znów brak okresu. Zrobiłam betę, była pozytywna, ale po 2 dniach już spadała. Z jednej strony wiedziałam, że to poronienie, ale z drugiej bałam się, żeby to nie była kolejna ciąża pozamaciczna. Sytuacja się wyjaśniła i faktycznie to było poronienie. Przeżyłam to bardzo ciężko. I gdy olałam temat dziecka, to w sierpniu znów ujrzałam dwie kreski, ale sytuacja powtórzyła się….
Trzecia ciąża pozamaciczna
Wtedy już wiedziałam że zostaję mi tylko in vitro… I gdy miałam już zaczynać procedurę ivf to nie dostałam miesiączki. Myślałam, że szlak mnie trafi. Doktorowa z kliniki w której miałam mieć procedurę szybko wykryła, że to już kolejna ciąża pozamaciczna. Stwierdziła, że warto pomyśleć nad usunięciem tego jajowodu, bo już 3 raz się jajeczko zagnieździło w nie tym miejscu co trzeba. Pojechałam ze skierowaniem na izbę przyjęć. Na obchodzie lekarz mówił, że skoro pani podchodzi do in vitro, to może usuniemy ten jajowód. Już nawet nie zaprzeczyłam. Powiedziałam sobie, co ma być to będzie. W styczniu usunęli ostatni jajowód, w marcu pojechałam na histeroskopie, która wskazała że mam polipa, ale niegroźnego i mogę podchodzić do procedury.
In vitro
Dostałam leki i 26 kwietnia miałam punkcje. Do dziś pamiętam słowa „mamy 21 jajeczek może 4 się nie nadają”, i zamrozili 11, a 6 zapłodniono klasycznym ivf . Następnego dnia dowiedziałam się, że mam pięknego zarodeczka z 2 doby i że spróbujemy jutro go tranferować. Ucieszyłam się, bo to były moje urodziny i liczyłam na cud. Niestety transfer był nieudany, ale za to zostały do obserwacji jeszcze trzy blastki klasy 4aa. Embriolog powiedziała, że super zarodki i że za miesiąc możemy spróbować. Zgodziłam się i nie żałuję!
Dziś jestem mamą 8 miesięcznej Blanki i powiem Wam, że gdyby nie moja determinacja i nadzieja, to by mnie dziś tu nie było. Jak widać nie ma sytuacji beznadziejnych i nawet te, które nie rokują dobrze czasami kończą się happy endem
(Jeżeli chcecie poznać bliżej Angelikę zapraszam na Jej instaram 🙂 mamapostratachmamapoinvitro)