You are currently viewing Hashimoto, insulinooporność, oligoospermia – a jednak się udało!

Hashimoto, insulinooporność, oligoospermia – a jednak się udało!

Historia naszych starań nie jest aż tak kręta i długa jak w przypadku niektórych par, ale również niepozbawiona wielu emocji. Hashimoto, insulinooporność, oligoospermia, dużo wylanych łez, kłótni, żalu – do siebie na wzajem, do lekarzy… Na szczęście zakończona sukcesem w postaci pięknej córeczki i 4 zamrożonych zarodków : )

Rok 2015

Nasze starania rozpoczęliśmy kilka miesięcy przed ślubem, gdy w chwili przypływu emocji stwierdziliśmy „to może spróbujemy dziś bez gumki i zobaczymy co będzie”. Oczywiście nie udało się. Kolejne 2-3 miesiące to były już trochę większe starania, ale ciągle na luzie. Stres zaczął się, gdy minęło pół roku i dalej nic. Ciągle się łudziłam, że ten miesiąc będzie udany, że to już! Która z nas tego nie zna?

Hashimoto

Niecały rok po ślubie wybraliśmy się w podróż poślubną, myślałam że ten relaks zdziała cuda, a cudu dalej jak nie było tak nie było… W końcu zdecydowałam się wybrać do lekarza, zlecił podstawowe badania hormonów i okazało się ze mam niedoczynność tarczycy. Dalsza diagnostyka wykazała, Hashimoto, dostałam leki i znów wstąpiła we mnie nadzieja. Wszyscy mówili ze teraz to już kilka miesięcy i na pewno się uda.

Minął prawie rok

Moje wyniki tarczycy szalały, winiłam siebie, że to na pewno przez nieustabilizowaną tarczyce… zmieniłam endokrynologa i trafiłam do cudownej lekarki. Oprócz przejęcia mnie jako pacjentki bardzo poruszyła ją nasza historia. Rozpisała mi ogrom badań, które powinnam wykonać i oczywiście wysłała męża na badanie nasienia. Moje badania zajęły ok 3 miesiące, ale wszystkie wyszły wzorcowe, mąż długo się zbierał, ale udało się go w końcu nakłonić na badanie i wynik nas powalił – oligoospermia. Zaczął brać suplementy, powtórzył badanie za jakiś czas i bez zmian… po kolejnych miesiącach kolejne badanie i dalej zero poprawy….

Tak dobrnęliśmy do 2018

W czerwcu udałam się na wizytę do mojej endokrynolog (wtedy też okazało się, że mam insulinooporność) i ona poleciła nam konsultacje w klinice leczenia niepłodności. Wysłała do konkretnej, w której – jak sama stwierdziła, nie ma znajomości, ale kogo tam nie wyśle, to kończy w ciąży, z ich pomocą lub bez 🙂

W lipcu mieliśmy zaplanowany kolejny wyjazd. Tuż przed wyjazdem wizyta w klinice i druzgocąca wiadomość – nasza jedyna nadzieja to in vitro. Wracaliśmy do domu autobusem a ja cała drogę prawie przepłakałam. Nawet nie tyle z faktu konieczności przejścia procedury, co z nieznajomości tematu i kosztów jakie się z tym wiązały, gdzie wiedzieliśmy, że nas nie stać.. i przez słowa lekarza, że z nasieniem męża mamy kilka procent szans na sukces, lepiej byłoby spróbować z nasieniem dawcy, ale oczywiście 1 procedurę zrobimy żeby zobaczyć co z tego wyjdzie. Mąż znowu brał suplementy, pieniądze jakoś uzbieraliśmy po rodzinie. Czekaliśmy niecierpliwie na start, ale lekarz uparcie twierdził, że nie możemy zacząć, póki wyniki męża choć trochę się nie poprawią.

Na koniec roku trafiliśmy na konsultacje do androloga, który stwierdził, że wszystkie suplementy świata w przypadku męża nic nie zdziałają. Problem jest natury immunologicznej i potrzebna jest biopsja jąder. Byłam załamana hashimoto, insulinooporność, oligoospermia, problemy immunologiczne, traciłam nadzieję, że kiedykolwiek zostaniemy rodzicami.

Styczeń 2019

W styczniu mąż miał wykonane TESE, udało się uzyskać całkiem ładne plemniki, w lutym wreszcie zaczęliśmy! Stymulacja przebiegła całkiem ładnie, ostateczne pobrano 6 dojrzałych komórek, wszystkie zapłodniono, z czego uzyskaliśmy tylko 3 zarodki. Niestety do 5 doby najmocniejszy rozwinął się jedynie do stadium moruli. Pozostałe dwa przestały się rozwijać w 5 i 6 dobie. Byliśmy przybici, ale wierzyliśmy ze się uda. Gdy 10 dpt ujrzałam hCG <0,1 załamałam się. Płakaliśmy oboje…

Wiedzieliśmy, że musimy spróbować jeszcze raz, lekarz kazał odczekać 3 cykle. Ten czas wykorzystaliśmy na zbieranie funduszy, a ja wykonałam dodatkowe badania, które zleca się w przypadku poronień nawykowych. Wyszły dwie mutacje – MThRF w homozygocie i Pai-4 w heterozygocie.

Czerwiec 2019

Start drugiej procedury, nieco inne leki i dawki tym razem, zwiększona też dawka metforminy. Lekarz był zadowolony, bo tym razem pęcherzyki rosły dość równo. Ostatecznie w lipcu punkcja – pobrano 8 dojrzałych komórek. Znowu wszystkie zapłodnione, z czego uzyskaliśmy 7 zarodków w 3 dobie! Nasza radość była tak ogromna, że nie mogliśmy się nadziwić! Tym bardziej, że tym razem do zapłodnienia użyto jedynie świeżego nasienia, które dalej na papierze prezentowało się słabo… Ostatecznie w 5 dobie transferowano piękną blastkę 3.1.1 i zamrożono 3 blastki, w 6 doszła jeszcze jedna 🙂

To chyba sprawiło, ze nasze myśli były wolne od oczekiwań, bo wiedzieliśmy, że mamy jeszcze 4 kolejne szanse. Obstawiłam się lekami jak mogłam, żeby się udało. Lekarz przepisał heparynę, sama zwiększyłam podaż białka w diecie, łykałam tabletki z monokoncentratem z ananasa. Gdy 5 dnia po transferze wieczorem zobaczyłam bladziutka drugą kreskę na teście, chciało mi się skakać z radości. Test zrobiłam w tajemnicy przed mężem, więc czekałam cierpliwie z nowiną na następny dzień. Rano pobranie krwi na betę (6dpt) i test. Gdy już czekaliśmy na wynik, pokazałam mężowi test, żeby mógł się przygotować na wynik.

..i znowu oboje płakaliśmy – ale tym razem ze szczęścia.

Historia Magdy

Dodaj komentarz