Insulinoporność, hashimoto i marzenie każdej staraczki – naturalna ciąża po in vitro <3 to nasza historia w skrócie od 2016 roku sporo się wydarzyło i wreszcie mam okazję to zebrać w jednym miejscu.
2016 – początek starań
Zawsze unikałam małych dzieci. Mimo to czułam, że kiedyś mi się odmieni – dorosnę, znajdę kogoś z kim będzie warto założyć rodzinę, będę miała zabezpieczenie finansowe, będę miała tyle zdrowia żebym dawała radę zajmować się dzieckiem.
Ten moment przyszedł pod koniec 2016, gdy miałam 26 lat. Od niemal 4 lat byliśmy razem, od pół roku razem mieszkaliśmy, nałożyło się to ze złapaniem pracy w zawodzie i kończeniem przygody z uczelnią. Cały czas pamiętam ścisk w żołądku w sylwestrową noc 2017, żeby wyrzucić z siebie, że chcę mieć z nim dziecko mimo, że nawet nie jesteśmy zaręczeni. Po chwili stresu układaliśmy już plan działania, bo to przecież dobrze się przebadać czy wszystko jest ok, i negocjowaliśmy czy będziemy mieć 3 czy 4 dzieci.
2017
Umówiliśmy się w lutym do dość znanego w naszym mieście lekarza – przebadał mnie, sprawdził moje wyniki badań podstawowych, a gdy nie znalazł nic niepokojącego zalecił 2 lata starań (takie były ówczesne zalecenia zanim kierowali do klinik) i życzył powodzenia.
W kwietniu moja młodsza o 2 lata siostra poinformowała nas, że jest w ciąży. Jeszcze wtedy ta zazdrość była taka lekka – dopiero zaczęliśmy starania, jeszcze i nam się uda…
Hashimoto
W czerwcu miałam profilaktyczne badanie piersi w pracy i tu się dowiedziałam o moim Hashimoto. Nie żeby to było super zaskoczenie, bo to podejrzewałam, ale moje wyniki były w „normie”, więc jest git. Taaa.
Lekarz sprawdził usg piersi i przy okazji sprawdził jak wygląda tarczyca, a dialog wyglądał tak
L: czy choruje Pani na choroby tarczycy?
J: z tego co mi wiadomo to nie.
L: a czy choroba Hashimoto coś Pani mówi?
J: taaak.
L: a kto choruje?
J: Mama, tato, siostra..
L: no to Pani też na to prawdopodobnie choruje patrząc na usg.
J: Panie doktorze, sprawdzam raz w roku TSH i zawsze jest w normie.
L: samo TSH to mało. Proszę jeszcze zrobić ft3, ft4 i aTPO.
Wyniki miałam w ciągu następnego dnia – wszystko w normie poza aTPO – 2x przekroczone. Z obrazem usg potwierdziłam, że mam Hashimoto.
Ja do tego podeszłam na spokojnie, bo jednak choroba nie jest mi obca, ale mój mąż był szczerze załamany, że będę brała leki prawdopodobnie do końca życia.
Endokrynolog
Poszłam po skierowanie do endokrynologa na NFZ, na szczęście trafiłam na internistkę co sama ma Hashimoto, więc poza skierowaniem do endokrynologa (termin dostałam na czerwiec 2022, przełożone na sierpień 2022…) dostałam zlecenie na badania krwi, bo moje zrobione prywatnie było za mało i ponowne usg tarczycy. Przepisała mi małą dawkę leku, bo mogła, a moje TSH 2.5 to już tak ledwo akceptowalne jak na staraczkę. Od razu polecam autorkę książek i bloga o hashimoto – Izabelę Wentz (http://www.tarczycahashimoto.pl/blog/jak-interpretowac-wyniki-badan-tarczycy) – sporo informacji na temat choroby mi dostarczyła. Miałam nadzieję, że jak zacznę brać leki to w końcu się uda.
Z racji, że mam hashimoto, na wizyte na NFZ u endo mam czekać 5 lat to musiałam zacząć chodzić prywatnie. Mąż wykupił mi pakiet w Luxmed i tam zaczęłam krążyć po endokrynologach i ginekologach.
Zmiana pracy
Rok 2017 to też zmiana w moim życiu zawodowym. Mam serdecznie dość dojazdów 40km w jedną stronę dziennie, kiepskiej wypłaty, stanowiska poniżej moich kwalifikacji, wykładania połowy pensji na paliwo i serwis auta, a jak nie ma auta to podróży pociągami. Na to nakłada się stres, że jak zajdę w ciążę (tak, cały czas w to wierzę) nie będę miała zabezpieczenia finansowego. Trudno – ryzykujemy (mąż nas utrzyma w razie czego). Rzucam CV do różnych firm w moim mieście. W ciągu jakiegoś tygodnia mam propozycję, którą w tamtym momencie akceptuję i od marca 2018 miałabym zacząć pracę 6km od domu, skąd mogę dojechać komunikacją miejską, za wyższą stawkę, na stanowisku odpowiadającym moim kwalifikacjom.
I tak minął cały rok – moja siostra urodziła a mi w tym czasie ani razu nie urosła betaHCG. Każdy cykl starań zaczynał boleć psychicznie.
2018
Nową pracę zaczęłam w lutym 2018. Byłam na miejscu, więc bieganie po lekarzach było już zdecydowanie łatwiejsze przy elastycznych godzinach pracy i świetnym przełożonym, który nie robił problemu jak potrzebowałam wyjść.
Jakoś w marcu 2018 wróciliśmy do tego znanego w moim mieście lekarza. I my i on mieliśmy jakiś gorszy dzień, bo skończyło się na opryskliwym powiedzeniu, że już powinniśmy udać się do kliniki, bo rok minął a ciąży nie ma (nie wytłumaczył czemu wcześniej nam dawał 2 lata a teraz nagle rok starań to już wycieczka do kliniki) i co najwyżej on może mi dać skierowanie na drożność jajowodów (sonoHSG). Wyszliśmy bardzo rozdrażnieni, wiedzieliśmy, że więcej do niego nie pójdziemy. Spróbowałam umówić się na sonoHSG, ale nie miałam zrobionego ani razu monitoringu owulacji, żeby lekarka chciała mnie zakwalifikować na zabieg i mnie odesłała do lekarza po zaświadczenie. Stwierdziłam, że znajdę najpierw jakiegoś lekarza, z którym się lepiej dogadam i dopiero wrócę.
Znalazłam ginekologa w Luxmed, u którego zrobiłam ten monitoring cyklu – owulacje są jak w zegarku, więc jak coś mam podstawę do badania sonoHSG.
W trakcie jakiejś wizyty u kolejnego ginekologa zostałam uświadomiona, że zmieniły się wytyczne odnośnie kierowania do kliniki niepłodności już po roku nieudanych starań. Próbujemy to przetrawić. Mój mąż zrobił to całkiem szybko i od razu nastawił się na inseminację (IUI)
Zrobiliśmy podejście do wyboru kliniki i lekarza. Brałam tylko Invimed pod uwagę, bo Invicta miała dość słabe opinie.
Polecany szef kliniki był oblegany, więc znaleźliśmy z obsady kliniki następnego, który miał raczej dobre opinie, a nie czekało się do niego pół roku na pierwszą wizytę.
sonoHSG
Jakoś w kwietniu, jeszcze przed wizytą w klinice wreszcie umawiam się na sonoHSG w szpitalu na NFZ. Żebym wiedziała z czym to się je w tamtym szpitalu zdecydowałabym się na badanie prywatne – niedelikatna lekarka przy znieczuleniu „głupim Jasiem” zostawiła mi rysę na mojej psychice. Rada dla tych co się wybierają na sonoHSG – sprawdź opinie o placówce wykonującej ten zabieg lub zrób prywatnie pod znieczuleniem ogólnym. Przeżyłam paskudny ból mimo, że nie trwał dłużej jak 2 minuty – a ja mam dość wysoki poziom bólu. Po czasie znalazłam informacje, że szpital ma kiepskie opinie odnośnie przeprowadzanych tam zabiegów sonoHSG.
Prolaktyna
Zdążyłam też sprawdzić moją prolaktynę i było wysoko, endokrynolog zleciła sprawdzenie w 3 pkt bez obciążenia lekami (nie pamiętam nazwy) – moja PRL ładnie spadła w 2h – Bromergon na jej zbicie mi nie pomoże. Uwaga – badając PRL należy to zrobić na spokojnie, nie biegnąc na łeb na szyje do laboratorium, bo to badanie na czczo – to był mój błąd dlatego miałam na czczo zawyżony wynik. Mój mąż też trafił na wizytę endokrynologiczną, ale nic nowego nie znaleźliśmy.
Pierwsza wizyta w klinice
Pierwszą wizyta w klinice odbyliśmy mając już w ręku badanie sonoHSG. Dr nie obiecywał, że na pewno znajdzie przyczynę niepowodzeń czy doprowadzi do ciąży, ale dołoży wszelkich starań żeby się udało. Sprawdził wyniki, zlecił mężowi seminogram i wizytę u urologa (mój mąż już jedną wizytę miał za sobą, ale nic nie znaleziono co mogło być przyczyną niepowodzeń), mnie przebadał, mogłam mieć owulacje w najbliższym czasie, więc dał mi Ovitrelle na pęknięcie pęcherzyka, ocenił kiedy zrobić zastrzyk (wtedy byłam przerażona jak można samemu robić zastrzyki), prosił żeby porobić badania i wrócić z wynikami to będziemy działać dalej. Nie wiedzieliśmy, że właśnie zaczyna się nam życie od wizyty do wizyty, od badania do badania. Może i lepiej? Przynajmniej łatwiej było się zebrać na kolejne wizyty. Żyliśmy w niepłodności idiopatycznej. Nie znamy naszego wroga, nie wiemy z kim dokładnie walczymy, ale walczymy.
Seminogram
Tu uwaga odnośnie seminogramu robionego poza kliniką (np. w Diagnostyce) i badania podstawowego w klinice – może i było taniej, ale wyniki dawały nam złudną nadzieję, że po stronie męża nie ma problemów z nasieniem. Oczywiście mąż brał suplementy, ale nie poprawiły one spektakularnie żadnych parametrów nasienia.
Przez te kilka miesięcy próbujemy stymulacji Clostylbegyt na większą ilość jajeczek, Ovitrell na pęknięcie i próbę wstrzelenia się w owulację w domu. Beta ani razu nie ruszyła.
Zazdrość
W między czasie mam rozmowę z koleżanką, która zaczyna myśleć o powiększeniu rodziny zaraz po podróży poślubnej. Radzę nie czekać tylko działać, bo my już prawie 2 lata się bujamy po lekarzach i końca nie widać. Zachodzą w ciąże w pierwszym cyklu starań, dowiaduję się na początku 2 miesiąca będąc na wspólnych wakacjach. Pierwszy raz się poryczałam, że komuś udało się za pierwszym razem, a nam nie. Nie umiałam jej normalnie pogratulować. Nie. Ten pierwszy raz poczułam taką żywą zazdrość, aż mi źle jak o tym pomyślę, ale to jednak silniejsze ode mnie. Pozbierałam się i po wakacjach znów wróciliśmy do tematu. Kolejne wizyty, lekarz zaczyna mówić, że kończą mu się opcje bezzabiegowe I radzi pomyśleć o IUI. Mąż chciałby już podejść, ja nie byłam gotowa, znalazłam za to endokrynologa od niepłodności i stwierdziłam, że najpierw chcę zobaczyć co mi doradzi.
Badania endo zlecone 2018-11:
- TSH (wynik kontrolny dla dawki euthyroxu, miałam aktualne wyniki usg tarczycy, tsh, ft3, ft4, atpo, atg);
- PTH;
- Ca;
- ACTH;
- kortyzol;
- wit B12;
- kwas foliowy;
- homocysteina;
- polimorfizm MTHFR;
- wit D3;
- przeciwciała p/jądrowe (ANA3);
- AMH;
- testosteron;
- DHEAS;
- androstendion;
- 17OHprogesteron;
- insulina na czczo i po obciążeniu 75g glukozy po 1h i po 2h (krzywa insulinowa);
- glukoza na czczo i po obciążeniu 75g glukozy po 1h i po 2h (krzywa glukozowa);
- prolaktyna
- seminogram (mąż)
Mąż zrobił seminogram w Invikcie (robili badanie ręczne) i wyszły w nim jakieś cuda. Byliśmy wściekli, że jak to tak – w innych seminogramach był 1% plemników o prawidłowej budowie a tu nie ma nic – same wady. Endokrynolog stwierdził, że pewnie taki materiał po prostu zbadali, żeby się nie przejmować, bo na pewno w całości są takie o prawidłowej budowie.
A u mnie niemal nic nie wyszło – mam Hashimoto, to wiemy, z nowości mam niegroźną mutacje MTHFR w genie A1298C (heterozygota), ale na to wystarczy brać metylowane witaminy z grupy B i stosować profilaktykę przeciwzakrzepową (w ciąży heparyna i Accard – nie do końca to prawda, ale o tym dowiedziałam się później) i jako, że nic innego nie przychodzi mu do głowy to się czepi mojej insuliny bo mam taki dziwny wynik insuliny po 2h i tylko dlatego daje mi niską dawkę metforminy (250) i zaleca dietę niemal bezwęglowodanową (węgle tylko z warzyw i owoców).
Wyniki badań
Moja insulina z tamtego okresu to
- 0h – 8
- 1h – 32
- 2h – 30
Krzywa cukrowa
- 0h – 98
- 1h – 88
- 2h – 77
Zostawiam to tu, bo przy takich wynikach byłam zignorowana przez 2 diabetologów, a tylko ten endokrynolog podejrzewał zaburzenia z gospodarką insulinową, co okazało się prawdą w moim przypadku.
2019
Zrobiliśmy chwilową przerwę od kliniki na czas zaproponowanego leczenia przez endokrynologa. Wagę 65-66kg przy 163cm wzrostu złapałam w okolicy 19lat i żyłam z nią przez niemal 10lat, żadne diety czy ograniczenia nie pomogły mi zrzucić na stałe ani kilograma. W tydzień od ograniczenia węglowodanów i brania leków zaczęłam smukleć, co zauważyła koleżanka z pracy. Inna koleżanka z zaburzeniami węglowodanowymi (hiperinsulinemia + hipoglikemia reaktywna) stwierdziła, że przecież mam insulinooporność (obie krzywe mają nieprawidłowy przebieg) i dietą to mogę wyprowadzić tak jak ona swoją hiperinsulinemię.
Insulinooporność
Ze staraniami się nie obnosiliśmy, więc nie wspominałam, że nie mam czasu na wyprowadzanie czegokolwiek samą dietą. Dużo wiedzy od koleżanki pomogło mi się odnaleźć w nowej sytuacji – nie byłam na diecie, a na zaleceniach dla insulinoopornych. Dowiedziałam się o ładunku glikemicznym, jak powinna wyglądać krzywa cukrowa i jakie wartości powinna mieć krzywa insulinowa po 1h (4× to co na czczo lub do 30 żeby nie przegapić problemów z insuliną jak na czczo wynik jest 2 cyfrowy) I w 2h (bliski temu co na czczo, najlepiej wynik 1 cyfrowy), jaką rolę odgrywa wprowadzenie tłuszczu do diety – zdecydowanie najwięcej mi dała rozmowa z koleżanką niż z jakimkolwiek lekarzem w tej kwestii.
Podrzucała mi też przepisy, które sama stosuje, sama zaczęłam eksperymenty kulinarne (chleb żytni z piekarnika – przepis tu), w mojej diecie było zdecydowanie więcej warzyw i tłuszczów (orzechy, oleje, masło) oraz dużo mniej węgli prostych (głównie chleba, ale węglowodany wciąż były bo są potrzebne).
Zmiana nawyków żywieniowych
W 3 miesiące bez większych problemów, zrzuciłam 6kg i doszłam do wagi 59kg. Jednak to było na dość ścisłych zaleceniach dla insulinoopornych. W maju zrobiłam sobie test na nietolerancje pokarmowe za namową tej koleżanki i się załamałam. Z testu wyszło, że powinnam unikać jak ognia pszenicy (nie byłam zaskoczona jakoś szczególnie, czułam że pszenica mi szkodzi, choć uwielbiam wszelkiego rodzaju produkty pszeniczne, byłam kiedyś sprawdzana pod kątem celiakii jak się dowiedziałam o hashimoto) i powinnam być pół-wegetarianką. Prawie każde mięso mi szkodzi. A przy zaleceniach IO mięso stanowiło dość sporą część mojej diety. Nawet koleżanka złapała się za głowę jak to zobaczyła.
Musiałam nauczyć się z tym żyć, przestałam aż tak ściśle trzymać się zaleceń, bo bym zwariowała, wróciło 3kg, ale waga 62-63kg mimo to się zatrzymała i czułam się z nią super. Tyle ważyłam mając 18lat po jakiejś kolejnej stosowanej diecie, a teraz mając 29lat mam tyle i to się trzyma bez większych wyrzeczeń. Moja cera przestała być taka wypryszczona od nadmiaru białka, nie było źle, ale ciąży wciąż brak. Insulina szkodzi płodności, tylko wtedy nie wiedziałam jak bardzo (całkiem fajnie to opisano tutaj)
W 2023 roku zostałam uświadomiona przez znajomego z dużymi problemami jelitowymi, że te testy na nietolerancje nie działają w ten sposób co myślałam) – link z wytłumaczeniem tutaj.
Czy to źle, że ograniczyłam pszenice i spożywanie mięsa – nie. Otworzyłam się na więcej przepisów wegetariańskich co jednak urozmaiciło moje menu, jem więcej warzyw, nie obciążam nerek i wątroby przetwarzaniem i magazynowaniem nadmiaru białka odzwierzęcego w diecie (mięso jest ważne w diecie, bo dostarcza budulca organizmowi do prawidlowego funkcjonowania, jednak nie może być go ani za dużo ani za mało w diecie).
Czy jest mi źle, że wydałam wówczas 900zł, żeby się tych 2 prostych rzeczy dowiedzieć – tak.
IUI
Dojrzałam do IUI, wróciliśmy do kliniki. Odnowienie badań, w lipcu podchodzimy na Clostylbegyt do IUI. Zastrzyk Ovitrell miałam zrobić w sobotę, w dniu ślubu kuzyna. Sama nie byłam w stanie go zrobić, zrobił go mi mój mąż o 22.00 w zaciszu pokoju – musieliśmy uciec na chwilę z imprezy.
Zabieg w poniedziałek – na podglądzie idealnie, akurat zaczęła się owulacja. Po 15min było po temacie, test za 10dni. Chodziliśmy jak na szpilkach przez dni do testu, jednocześnie studziliśmy emocje, bo może być różnie. Nie robimy żadnych testów domowych – tylko beta.
Puste jajo
Po 10 dniach beta wyniosła 25! Jeszcze się nie cieszymy, wiemy tylko że coś się zadziało. Po 48h kolejna beta i tak średnio 35. Pomału do nas dociera, że to nie to, ale jeszcze się łudzimy. Kolejnym razem już jest spadek (18), wiemy że już po. Nawet wolimy, że doszło do tego teraz niż za kilka tygodni. Łzy uronione, ale jest nadzieja – możemy być w ciąży, organizm przyjął zarodek! Mam się skontrolować po krwawieniu w 24dc. Poszłam do lekarza z mojego pakietu w Medicover. I zamarłam, w mojej macicy jest puste jajo płodowe. Lekarz mnie nastraszył, że mam jechać szybko do szpitala na zabieg i w ogóle dlaczego wcześniej nie pojechałam na izbę. Roztrzęsiona zadzwoniłam po męża, zawiózł mnie na izbę.
Lekarz mnie przyjął i powiedział, że poronienie miało miejsce w 5tc i że jest na tyle małe, że w kolejnym cyklu powinno się samo oczyścić tylko żeby beta była już 0. Albo może mnie przyjąć na oddział i zrobić zabieg, ale tego nie poleca w moim przypadku. Pojechaliśmy zrobić betę – było 0. Czekam na kolejny cykl i kontrolę. Okres przyszedł taki jak zawsze, nie było ani bardziej obficie, ani boleśnie. Na kotroli znów u innego lekarza z Medicover czysto – to dobry znak, nie muszę iść na zabieg.
Na odchodne lekarz mówi, że powinnam odczekać pół roku zanim podejdę do kolejnej próby. Załamałam się, powiedziałam że nie mam na to czasu i wyszłam z łzami w oczach z gabinetu.
W czasie tej sytuacji kuzyn, u którego byliśmy na weselu pochwalił się że spodziewa się dziecka ( mówił to w 1 miesiącu ciąży – znów szpila zazdrości przeszła moje serce, zwłaszcza że już wiedziałam, że nam się nie udało, a jeszcze nie wiedziałam, że się nie oczyściłam i mam puste jajo w macicy).
Koniec roku
Do kliniki wróciliśmy w październiku, gdyż byliśmy dopiero po własnym ślubie i tym byliśmy zajęci te 3 miesiące po poronieniu. Kolejne IUI jeszcze w październiku stymulowane Lamettą. Biochem. Beta nie przekroczyła 20. Listopad kolejne podejście również z Lamettą – pęcherzyk nieidealny, Dr nie chce nas naciągać na koszty, więc sugeruje nie robienie IUI, bo szkoda naszych pieniędzy skoro pęcherzyk nie wygląda tak jak powinien – mój chodzący jak w zegarku organizm nagle mnie oszukał. Dostałam Pregnyl na pęknięcie (może uda się zajść w ciąże bez medycyny), ale i tym razem się nie udało.
IO i MTHFR
Po tym podejściu rozmawiałam luźno z koleżanką, która wiem, że miała w przeszłości problemy z utrzymaniem ciąży na temat mojego IO i mutacji MTHFR.
Ona też ją ma i bierze na to heparynę gdyby była w ciąży i w sumie mogłabym iść do jej hematologa, żebym i ja w razie czego dostała.
Hematolog mnie wyprowadził z błędu odnośnie wskazań do heparyny tylko ze względu na MTHFR. Z mojego wywiadu (poronienia mojej mamy, moje jedno i 2 biochemy) to może by mi dał na wszelki wypadek, a tak innych wskazań nie widzi z moich wyników. Dał listę badań, które mogłyby coś wnieść do tematu niepłodności i z wynikami wrócić na omówienie. Odnośnie samej mutacji MTHFR najwięcej dowiedziałam się z tej strony.
Badania hematolog zlecone 2019_11:
- badanie genetyczne Czynnik II (protrombina) -zlecone na wizycie;
- badanie genetyczne Czynnik V – Leiden -zlecone na wizycie;
- badanie genetyczne polimorfizm MTHFR (powtarza się od endo) -zlecone na wizycie;
- badanie genetyczne PAI-1 -zlecone na wizycie;
- antytrombina III -zlecone na wizycie;
- białko S – aktywność -zlecone na wizycie;
- białko C – aktywność -zlecone na wizycie;
- czynnik VIII -zlecone na wizycie;
- homocysteina (powtarza się od endo) -zlecone na wizycie;
- przeciwciała p/kardiolipinowe -zlecone na wizycie;
- PT (INR) -sugerowane;
- APTT -sugerowane;
- TT (czas trombinowy) -sugerowane;
- fibrynogen -sugerowane;
- czynnik VII -sugerowane;
- D-dimery -sugerowane (dodatkowe do pełne diagnostyki);
- przeciwciała antyfosfolipidowe -sugerowane (dodatkowe do pełne diagnostyki).
Nie wyszło nic szczególnego, nieco nisko miałam antytrombinę, ale uznałam że wrócę do hematologa z wynikami już jak będę w ciąży.
Kolejne IUI zrobiliśmy w grudniu – znów ta sama sytuacja jak w październiku.
Już nastawiam się na IVF – najwidoczniej musimy iść w tym kierunku. Mój mąż teraz nie jest gotowy. Spróbujmy w nowym roku jeszcze raz IUI i potem zobaczymy. Kolejny rok minął, nie jestem w ciąży, ale wiem, że przy sprzyjających warunkach mogę być!
2020
W styczniu pojawiłam się w klinice na kontroli. Powiedziałam, że mąż chce jeszcze jedno IUI zanim podejdziemy IVF i czy cokolwiek jeszcze mogę zrobić. Lekarz zasugerował histeroskopie i dał mi listę badań przed IVF żeby chociaż kariotyp zrobić szybko, bo na to się czeka.
Histeroskopia
Umówiłam się w 2 fazie cyklu na histeroskopie, bo zależało mi na czasie. Dr ją zrobił, nie znalazł nic co mogłoby blokować zajście w ciąże, pobrał materiał do zrobienia biopsji histopatologicznej, z której nic nie wynikło. W następnym miesiącu IUI znów dało biochema. Ruszyliśmy z badaniami do IVF, która miała nam wypaść w kwietniu. Kariotyp ok, ale rozszerzone badanie nasienia pokazuje, że coś jest nie tak u męża z nasieniem. Robimy MSOME i fragmentacje DNA. Fragmentacja DNA akceptowalna, ale MSOME w badanym materiale pokazuje w skali od I do IV tylko plemniki w tych dwóch ostatnich (z czego więcej jest w klasie III). Jest źle. Mąż się podłamał, Dr nas uspokaja, że jest dużo materiału i embriolodzy postarają się znaleźć odpowiedni materiał. Dr wybiera metodę IMSI i zaczynamy w marcu antykoncepcję – w kwietniu procedura.
Rozpoczęcie procedury IVF i pandemia
W między czasie dostajemy dofinansowanie z miasta 5000zł do procedury. Nie narzekamy na nadmiar kasy, więc to było mocne odciążenie mojego już mocno nadszarpniętego budżetu (powiedziałam że pierwsza procedura będzie opłacona z moich oszczędności). Jesteśmy o krok od wymarzonego dziecka, wystarczy tylko ominąć czynnik męski, bo dobrze rokujemy. I co? I przyszedł marzec, a wraz z nim przyszedł covid i masowe zamykanie wszystkiego, w tym klinik leczenia niepłodności. Moja klinika kończyła tylko zaczęte już procedury. Nie zdążyliśmy… pozostało czekać na rozwój sytuacji.
Z napięciem śledziliśmy czy cokolwiek się ruszyło w kwestii otwarcia kliniki. W kwietniu ogłosili wznowienie działalności pod odpowiednim reżimem sanitarnym. Pisałam maila do Dr żeby ustalić czy mogę od razu ruszać z antykoncepcją już bez wizyty kontrolnej. 13 maja dostałam krwawienie, pisałam przypomnienie do Dr czy mogę zacząć wyciszanie jajników zgodnie z planem. Dr odpisał w dniu w którym miałam wziąć 1 tabletkę antykoncepcyjną po wcześniejszym telefonie do koordynatorki z prośbą o przyspieszenie Dr w sprawie mojego maila bez odpowiedzi, bo nie wiem co robić.
Stymulacja
Rozpoczęłam antykoncepcje i tym samym całą procedurę. Po 15 dniach byłam na wizycie, żeby dostać rozpiskę leków jak skończę antykoncepcję. Do 23dc byłam na antykoncepcji, w 27dc zaczęłam brać Puregon 150. W 31dc byłam na kontroli – dobrze reagowałam na leki (po 7-8 pęcherzyków na każdym jajniku). Od razu Dr zapowiedział, że będzie transfer odroczony, żeby zwiększyć szanse powodzenia. Dostałam resztę rozpiski, dochodzi Orgalutran, żeby jajeczka nie pękły przed punkcją przypadkiem. Kolejna wizyta 34dc w poniedziałek 15.06.2020.
To jest ten czas kiedy nie mam z kim pogadać na temat procedury, bo to przecież nasza tajemnica, a ja czuję, że zwariuję, jak nie będę miała gdzie z siebie wyrzucić moich wątpliwości i myśli. Mąż przeżywa po cichu takie rzeczy, ja muszę się wygadać. Inna sprawa, że Ci którzy nie doświadczyli niepłodności nie są dobrymi osobami do takich dyskusji – oni nie wiedzą o co chodzi, a kolejny raz usłyszeć „wystarczy się wyluzować” mogłoby doprowadzić do rękoczynów.
Znalazłam swoją klinikę i już tam zostałam. Forum dało mi to czego potrzebowałam – znalazłam kogoś kto zna sytuacje w jakiej jestem, a jeszcze z tych dyskusji bardzo dużo informacji można było wyciągnąć.
Dobrze zareagowałam na lek (8 pęcherzy na lewym jajniku, 9 na prawym), zrobiłam badania z krwi według zaleceń lekarza, wykupiłam Ovitrell, który miałam zrobić następnego dnia, bo w czwartek 18.06 punkcja. Kolejnego dnia dostałam wyniki estradiolu- był niski, za niski jak na 17 pęcherzy (1548) – zaczęłam się martwić ile komórek zdąży dojrzeć do czwartku.
Punkcja
Dzień punkcji zleciał szybko, ale po przebudzeniu z narkozy coś mi kazało zapytać pielęgniarek czy wszystko ok po zabiegu – dostałam wymijającą odpowiedź. Po wypoczęciu poszła do męża pod gabinet i czekaliśmy na informacje o wyniku punkcji. Niestety nie czekały na nas dobre wieści. Z 17 pęcherzy 3 komórki były zdolne do zapłodnienia. Przed procedurą się zastanawialiśmy z doktorem czy mrozimy nadmiar oocytów, bo będzie pewnie co mrozić, a teraz pozwoli nam do 6 zapłodnić na raz oraz czy będziemy transferowali 1 czy 2 zarodki. Teraz stanęliśmy przed pytaniem czy w ogóle będzie co transferować za miesiąc. Dostaliśmy nielada cios od życia. Pokładaliśmy za duże nadzieje w procedurze, za mało myśleliśmy tak na chłodno, dlatego to tak zabolało.
Czekało nas teraz 24h czekania na pierwszy wynik hodowli. W piątek rano już pisałam maila do Dr żeby o nas pamiętał. Zadzwonił koło południa, że niestety z 3 zapłodnionych komórek mamy tylko 1 zarodek. Kolejny cios za nami, przed nami ciężki weekend oczekujący werdyktu. W poniedziałek rano znów piszę do Dr maila czekając na telefon, ale odpisuje na maila, że zamrozili 1 zarodek klasy I-II w 3 dobie – jest dla nas jakaś nadzieja…
Transfer i testowanie
Miałam cykl sztuczny, więc na wzrost endometrium brałam Estrofem. W 11dc na kontroli endometrium było trójliniowe, bodajże 8mm, jajniki po punkcji wróciły do normalności. Na wizycie Dr mówił, że nasz zarodek jest naprawdę dobrej klasy i niekiedy, mimo większej ilości komórek, nie udaje się uzyskać takiego zarodka. Dr stwierdza też, że to nie tak, że nie mogłabym zajść w ciążę bez pomocy kliniki, tylko może musiałabym dłużej poczekać. Po 4 latach starań nie mam ochoty dłużej czekać…
Criotransfer
Criotransfer był wyznaczony na 13.07. Bałam się, że coś się stanie z zarodkiem, że się nieprawidłowo rozmrozi – ma szczęście wszystko było ok. Wiedziałam, że chcę iść po zabiegu na zwolnienie do 2 weryfikacji. Dostałam zwolnienie, receptę na worek progesteronu i Estrofemu, polecenie zbadania progesteronu w 7 dniu po transferze, weryfikacje w 10dpt i 14dpt.
Transfer poszedł sprawnie, a u nas zaczęło się wielkie oczekiwanie.
Do 6dpt jakoś nie było ciężko wytrzymać. Od 7dpt zaczęła się nerwówka – najpierw mikroskrzep na wkładce. Potem wynik TSH skoczył w tygodnia na 2.28 z 1.5 (dziewczyna z kliniki poradziła mi sprawdzić bo przy Estrofemie jej latało a też ma Hashimoto), a sam progesteron 12.1 (lekarz na urlopie, ale mam zgodę na zwiększenie Luteiny dopochwowej do 4tabl i Progesteron Besin też do 4tabl jeśli progesteron byłby poniżej 15).
Wieczorem czuję się jak przed okresem, pocę się zimnymi potami, coś jest ewidentnie nie tak. Jeszcze ruszyła perystaltyka jelit. No jak nic okres będzie za moment. Chyba podejście nie wyszło. Jest poniedziałek, myślę o szybszej weryfikacji bety w środę, żeby w piątek mieć potwierdzenie, że mogę odstawić leki i po prostu mocno skorzystać z weekendu. Na chwilę zapomnieć, pozbierać myśli, ułożyć nowy plan – przy czytaniu forum trafiłam na wątek miesięczny, gdzie piszą dziewczyny z całej Polski – jeszcze mam obszary do sprawdzenia, chociażby immunologia (chociaż do implantacji dochodziło, ale i tak będę musiała spróbować).
Beta!
Piszę moje czarne myśli na forum. Jedna z dziewczyn pisze, że ma zalecenie żeby brać Estrofem dopochwowo. Przerażona sprawdzam ulotkę, ale nic tam nie ma o innym sposobie aplikacji niż doustne. Po chwili dostaję odpowiedź, że można na dwa sposoby aplikować Estrofem – nie mam nic do stracenia. Następnego dnia idę na krew mimo, że mąż ma inne zdanie. W 9dpt HCG całkowite 82.6 mIU/ml!!! Nie wierzymy! Progesteron 13.6ng/ml. Żałuję, że nie sprawdziłam estrogenu przy okazji. Zmiana aplikacji Estrofemu niemal od ręki pomaga na moje dolegliwości przedokresowe, więc raczej wyłapałabym niski poziom.
Na razie nie wpadamy w euforie – teraz najważniejszy przyrost. Na progesteron dokładam kolejny raz tabletki – biorę już ich po 5, ale chcę przekroczyć ten poziom 15ng/ml. W piątek HCG 214mIU/ml, progesteron 15,7 ng/ml. Idziemy w dobrym kierunku, w poniedziałek (14dpt) mam zrobić ostatni HCG dla lekarza i potem czekać już na wizytę serduszkową. W poniedziałek przyrost HCG 556 – rośnie, tyle że nie tak się spodziewałam – zaczynam świrować, że nie wygląda to dobrze i mimo, że wszystko jest w normie zgodnie z kalkulatorami bHCG chcę za 2 dni skontrolować przyrost czy na pewno jest taki jak powinien być, bo to ostatni dzwonek, jeszcze HCG jest poniżej 1000.
Dodatkowo mój progesteron znów spadł do 12.3 więc i tak muszę się kłuć. TSH wynosi 1.18 mimo Estrofemu (konsultuje wyniki z endokrynologiem – doszłam do dawki 50/75, mam wrócić do dawki 50, a jakbym czuła kołatania serca to możliwe, że wpadłam w nadczynność i mam wrócić do dawek 25/50). Teraz czas na rezerwacje wizyty serduszkowej, ale mój dr w tym czasie wybiera się na urlop… napisał w mailu że coś wymyśli żebym tak za 2 tyg miała wizytę, bo już serduszko powinno być.
Progesteron
Na wątku miesięcznym pytam dziewczyn co mam zrobić z tym progesteronem. Rada – załatw sobie zastrzyk Prolutex lub Agolutin (do kupienia w Czechach), powinien ładnie podbić poziom proga. W między czasie znów czuję się okresowo. W środę HCG 1374 i mimo, że wiem,że to nie gwarantuje zdrowej ciąży jest mi lepiej. Już nie mam potrzeby sprawdzać HCG. Niestety progesteron 11.8 ng/ml. Piszę do lekarza. Dostaje zastrzyk Prolutex i prosi o kolejne badania krwi w piątek, wyznacza termin na usg w 29dpt (wtorek 11.08). W piątek HCG 3205, progesteron 15,1!
Zastrzyk z Prolutexu mimo, że drogi, dla mnie wart swojej ceny. Od 31.07 zaczyna się plamienie (kawa z mlekiem), czuje się znów okresowo. Dr każe sprawdzić HCG i progesteron po raz kolejny – wynik robię w 23dpt – HCG 16805, progesteron 16.5. Za 6dni USG serduszkowe.
Zasłabnięcie
Na forum odzywa się do mnie dziewczyna, że może mi oddać heparynę, bo jej zostały po ciąży, ja biorę zastrzyki i szkoda by było, żeby się zmarnowały. Umawiamy się na odbiór w dość upalny dzień na parkingu sklepu w 26dpt.
Rozmawiamy tak z 30min w pełnym słońcu. Dowiaduję się od niej, żebym się nie przejmowała plamieniami, a nawet krwawieniami przy braniu heparyny, bo ona wręcz miała krwotoki ze skrzepami, a z ciążą było ok.
Mąż na mnie czeka w aucie z włączoną klimą kawałek dalej, tak że mnie nie widzi.
Już się pożegnałyśmy i idę do auta, ale czuję się dość słabo, mimo że przed chwilą było znośnie. Dotarłam do cienia sklepu – musiałam usiąść na ziemi, bo czuję że zemdleję jak tego nie zrobię, a jak mam lecieć to lepiej z poziomu niższego niż wyższego. Zauważyła mnie dziewczyna z forum i od razu podbiegła pomóc. Poprosiłam tylko o kupno wody, a sama spróbowałam zadzwonić do męża, bo było odrobinę lepiej. W ciągu tej chwili co dziewczyna poleciała mi po wodę, a mąż podjeżdżał autem 3 osoby proponują pomoc – bardzo budujące. Po łyku wody i władowaniu się do wychłodzonego auta zaczynam dochodzić do siebie. Dostaję ochrzan za stanie w pełnym słońcu tak długi czas. Z racji, że mi lepiej nie jedziemy na izbę przyjęć, czekamy na wizytę. W 29dpt stawiliśmy się w klinice.
Pierwsze usg
Mąż mógł być ze mną w gabinecie. Interesuje mnie tylko czy jest serduszko. Dr nie przedłuża, chwilę po wejściu już jestem na fotelu i mam robione badanie. Nie wiem czego mam wypatrywać, bo nie edukowałam się w tej kwestii (żeby się nie nakręcać). Po chwili Dr mówi, że jest zarodek z serduszkiem. Tylko ja nic nie widzę, tym bardziej mąż siedzący wciąż przy biurku. Dr wskazuje migający punkcik.
W końcu, po 4 latach walki możemy pozwolić sobie na odrobinę radości, wiele jeszcze może pójść nie tak, ale i tak jesteśmy dalej niż byliśmy kiedykolwiek. Doktor wspomina że mam dość nisko kosmówkę i pewnie stąd te plamienia. Dostaje kolejne recepty i rozpiskę jak zejść z Estrofemu i progesteronu w najbliższym czasie. L4 nie dostaję, bo nie mam wskazań póki co. Pytam o zasłabnięcie, dr mówi, że to może się zdarzyć, bo organizm teraz musi przyzwyczaić się do ciąży, zwiększa się ilość krwi i może dochodzić do spadków ciśnienia, co przy aktualnej pogodzie ma prawo skończyć się zasłabnięciem.
Po wizycie jedziemy kupić leki. W między czasie ustalamy, że do prenatalnych nikomu nie mówimy o ciąży nikomu, bo jeśli wyjdą jakieś wady to staniemy przed ciężkimi decyzjami i nie potrzebujemy do tego widowni. Wracam do domu, a na wkładce jasnoróżowa krew. Spanikowana piszę do Dr, oczywiście odpowiedź „tak może być”. Dopiero co sprawdzaliśmy, że wszystko ok, więc nie panikuję.
Krwotok
W ciągu niecałego tygodnia odstawiam Estrofem (od wtorku do soboty), przy redukcji wracają nieprzyjemne uderzenia zimnych potów. W niedzielę (34dpt) nie biorę już Estrofemu, za to idę ze znajomymi sama na basen (mąż miał w planie skosić trawę). Idąc na basen podbiegliśmy na autobus, potem chwilę pozwoliłam sobie na spokojne odbijanie piłki, z samego basenu nie korzystam – nic nadzwyczajnego. Po jakiejś godzinie idę do toalety, a tam duże ilości żywoczerwonej krwi. Aż mnie zamroziło, ale się uspokoiłam – biorę heparynę, nie mam żadnych skurczów ani bolesności, nie ma skrzepów – nie muszę jeszcze zakładać najgorszego.
Dzwonię po męża, który właśnie kosi trawę, żeby szybko po mnie przyjechał, bo musimy jechać na kontrolę do szpitala, bo jest krew i muszę to sprawdzić. Nie powiedziałam tylko ile tej krwi jest. Pozbierałam się z basenu, przeprosiłam znajomych, że pilnie muszę ich przeprosić (jeszcze przyjaciółka pytała czy potrzebuję pomocy, a ja głupia nie skorzystałam, bo przecież ciąża jest tajemnicą – mogłam zemdleć przy tej ilości utraconej krwi…).
Szpital
Po jakiś 20min przyjechał mąż, w tym czasie kilka razy robiło mi się słabo, ale po chwili przechodziło. Zrobił wytrzeszcz oczu jak zobaczył, że rozkładam torbę foliową, żeby nie ubrudzić siedzenia. Ja jeszcze cały czas spokojna poprosiłam, żeby mnie zawiózł do szpitala, bo dzwoniłam na izbę i mnie sprawdzą, mąż wściekły i wystraszony jednocześnie niemal bez słowa mnie zawiózł. W poczekalni spędziłam godzinę. Najpierw przyjechała ciężarna karetką, potem przyjęli panią na planowane przyjęcie. Wkurzony mąż poszedł spytać czy mają z łaski swojej zamiar mnie przyjąć, bo ja cały czas krwawię. W końcu mnie przyjęli.
Siadam na fotel ginekologiczny. Dość młoda lekarka robi badanie. Do tego momentu zachowuję zimną krew. Tracę ją jak widzę krew i skrzepy, duuuże ilości skrzepów, a lekarka oświadcza „poronienie zatrzymane, ale jeszcze zrobimy usg na potwierdzenie”.
Mój świat staje w miejscu. Nie wierzę, nie chcę wierzyć. Tyle wysiłku na nic, już koniec.
I to jeszcze przez taką głupotę jak wyjście na basen. W 20 sekund później już jest USG. „Gdybym nie robiła sama badania to bym nie uwierzyła przy tej ilości skrzepów – wszystko z dzieckiem w porządku, szyjka zamknięta. Nie wiem skąd to krwawienie i skrzepy. Czy zgadza się Pani na hospitalizację? Trochę dużo było tych skrzepów, dobrze byłoby Panią poobserwować”. Zgadzam się. Szybko piszę smsa do męża, że z dzieckiem ok, ale ja zostaję w szpitalu i zaraz zadzwonię. Informuje też przełożonego, że trafiłam do szpitala i będę go informować kiedy wracam, bo jeszcze nic nie wiem.
Na oddziale ginekologicznym spędzam 3 dni. Już w dniu przyjęcia tylko brązowe plamienie mi zostało wieczorem, a z każdym dniem było tego coraz mniej. Dostałam zwolnienie na 2 tyg, potem miałam zacząć urlop 2 tygodniowy, a potem wypadało mi już niemal prenatalne. Będąc już w domu zadzwoniłam do przełożonego, że raczej już do pracy nie wrócę w tym roku, ale że jestem jeszcze na zbyt wczesnym etapie ciąży to proszę o dyskrecję. Kolegom w pracy mówię, że mi wypadł dysk w kręgosłupie (raz to przeżyłam, wiedziałam co mówić). Nikt nie zadawał pytań.
Umówiłam się w 9tc do moje Dr na kontrolę poszpitalną. Maluch miał się dobrze. Na kolejnej wizycie miałam już kartę ciąży i zwolnienie. Zostało już tylko zejść z progesteronu i poczekać na prenatalne. W 10tc odstawiałam Prolutex, w 12tc Progesteron Besin, a w 14tc Luteinę. Po każdym odstawieniu sprawdzałam progesteron – był na poziomie powyżej 30.
Prenatalne
W 12tc pobrałam krew do prenatalnych – wynik był po 2 dniach, a do wizyty jeszcze 5dni…zaczęło się przeczesywanie neta czy coś z wyników da się zinterpretować. Coś znalazłam, ale to nie dało mi jednoznacznej odpowiedzi. Musiałam czekać na usg. Na weekend przed usg I trymestru znajomi się pochwalili, że spodziewają się dziecka (8tc), nie wytrzymaliśmy i też się pochwaliliśmy – to tyle jeśli chodzi o nic nie mówienie przed prenatalnymi… na usg nie mogłam wziąć męża, mogłam nagrywać, ale lekarz powiedział, że on nie będzie nic opowiadał. Wybrałam nienagrywanie, ale opis co się dzieje na usg. Ryzyka skorygowane wyszły przyzwoicie, na pytanie o płeć lekarz obstawiał na 60% dziewczynkę.
Odczuwamy ulgę i pozwalamy sobie na coraz więcej radości. Już nie musimy się kryć z ciążą, wszystko wydaje się być taka jak trzeba. Dzień po prenatalnych żegnam się z kolegami z pracy na jakiś czas. Na weekend mówimy rodzicom, rodzeństwu i znajomym, że spodziewamy się naszego pierwszego dziecka.
Podsumowując:
13.07 – FET 3dniowca
- 7dpt: HCG n/a; prog 12,1; TSH 2,28
- 9dpt: HCG 82,6; prog 13,6
- 11dpt: HCG 214; prog 15,7
- 14dpt: HCG 556; prog 12,3 | TSH 1,18
- 16dpt: HCG 1374; prog 11,8
- 18dpt: HCG 3205; prog 15,1
- 23dpt: HCG 16805; prog 16,5
- 29dpt ❤
- 34dpt, IP krwotok – brak krwiaków
- 37dpt: 9.65mm | wyjście ze szpitala
- 8w2d: 20mm
- 9w3d: 27mm.170 bpm
- 12w2d: 59.5mm; 164 bpm
W końcu daję sobie przyzwolenie na rozpoczęcie zainteresowań przebiegiem ciąży. Odkąd możemy zaakceptować ciążę pożegnałam się z moją chorobliwą zazdrością i szczerze gratulowałam ciąż innym znajomym – cudowne uczucie.
Plany
Z tyłu głowy mam pytania o przyszłe starania, ale głównie interesuję się tą ciążą. Trzeba ją bezpiecznie donosić i urodzić dziecko. Jestem jednak żywo zainteresowana wszystkim co pozwoli nam po porodzie szybko wrócić do walki – nie mamy mrozaków, marzy nam się duża rodzina, a jak widać medycyna daje nam takie możliwości. Planujemy poród siłami natury, karmienie piersią do 6mż dziecka, żeby po 9 miesiącach po porodzie móc podejść do stymulacji i, jak będzie co transferować, podejść do transferu jeszcze na macierzyńskim na spokojnie. Z wątku miesięcznego dowiaduję się, że dopiero duże dawki Metforminy (powyżej 1500) realnie wpływają na cykl owulacyjny – zapamiętuję ten fakt.
Na wątku miesięcznym pojawia się lista suplementów o udowodnionym działaniu na komórki jajowe z książki R.Fett „It starts with the eggs” – kupuję książkę – przeczytam jak będę na etapie odstawieniu kp o ile w ogóle się uda (lista jest tutaj). Planuję brać suple i leki minimum 3 miesiące przed planowaną stymulacją. Powiedziałam mężowi, że prawdopodobnie zdrowotnie, psychicznie i finansowo będę w stanie podejść do max 3 stymulacji – skoro z pierwszego podejścia jest jedna ciąża, do zakładam podobny scenariusz przy kolejnych podejściach.
Jednak przede wszystkim żyję ciążą, która od momentu wyjścia ze szpitala już przebiega raczej bez problemów. Zaczynam udzielać na wątkach ciążowych na bellybestfriend – kwietniowym 2021 i Ciężarówki po IVF 2020 (wątek 2021 jeszcze nie powstał). Czerpię z obu wątków ile wlezie. Dziewczyny na wątku IVF mają średnio o pół roku różnicy w etapie ciąży niż ja, mogę zobaczyć o czym się myśli na tym etapie ciąży, pozapisywać różne polecajki, poczytać o różnych przebiegach porodów, zobaczyć rozwój maluchów – dla mnie same plusy.
2021
Termin porodu wypadał mi na 3.04.2021. Reszta ciąży przebiegała już wzorcowo. Dużo w tym zasługi wczesnego L4 – mogłam zadbać o siebie, chodziłam na jogę, spacery, dobrze się odżywiałam.
Plan po porodzie był ustalony – wracamy jak tylko będzie możliwe do kliniki.
Pierwsze odstępstwo od planu
Termin mija, a dziecko nie ma wcale ochoty wyjść samo. Stawiam się w 40+6 w szpitalu (piątek) – z łaską mnie przyjmują. Miałam się stawić dzień później według standardów tej placówki. Zwalnia się dla mnie miejsce na patologii, na ktg rysuje się jakiś skurcz i mnie przyjmują. Pierwszej doby dostaję czopka, drugiej doby zakładają cewnik Foleya, dopiero w 3 dobie jak nic nie ruszyło wzięli mnie na wywoływanie. Zaczęto wywoływanie od 9.00 – byłam jedyną rodzącą sn, reszta rodzących to planowane cc. Koło 15.00 przy drugiej dawce oksytocyny pękł pęcherz – to znak że dziś będę musiała urodzić – skurcze i ból dopiero teraz zaczynają się pojawiać, ale szyjka nie puszcza, rozwarcie na palec.
Około 20.00 po 3 dawce oksytocyny i dalszym niewielkim rozwarciu (na 4 palce) pada decyzja o cc. Oczywiście się godzę. Od 15.00 męczą mnie potężne bóle, które łagodzę z użyciem głosu. Od 14.00 lekarz każe mi leżeć, bo jak stałam i się bujałam żeby przyspieszyć poród zapis ktg był średni. Położna pozwala mi zadzwonić po męża (4 razy pytałam czy już mogę dzwonić). Jest ze mną chwilę przed cc. Jestem załamana, że właśnie wszystko przesunie się w czasie (dr zapowiedział, że po cc transfer najszybciej po roku od operacji), ale teraz najważniejsze jest dziecko, a nie nasze plany. Mąż to wszystko wie i stara się mnie podnieść na duchu. Teraz są rzeczy ważniejsze.
O 20.40 nasza córka bezpiecznie się urodziła przez cesarskie cięcie – zostaliśmy rodzicami!
Blizna mi się średnio goiła, ginekologicznie było ok (Dr zrobił usg), a z rany z zewnątrz sączyła się wydzielina – pomogła fizjoterapeutka uro-ginekologiczna dzięki instruktażowi masażu blizny. Pół roku po cc byłam na kontroli u lekarza, który pisał doktorat z blizn po cc – okazało się, że brak postępu porodu uchronił mnie niejako przed nieciągłościami w bliźnie – ładnie się zrosła (oficjalnie po 12 miesiącach po cc można się starać o kolejne dziecko, ale w mojej sytuacji nawet za 3 miesięce jakby się udało to nie powinno być problemów).
Drugie odstępstwo
Cholernie ciężko skończyć karmienie piersią jak przyszło to dość łatwo. 6 miesięcy kp i odstawiamy? Taa, jasne. Byłam dobrze doedukowana odnośnie karmienia piersią, córka nie miała problemów z chwyceniem piersi i mimo początkowego niewłaściwego przystawiania na prawą pierś (straciłam nieco tkanki na prawej brodawce przez to i była potrzeba konsultacji z certyfikowanym doradcą laktacyjnym – wygoiło się w tydzień od poprawy techniki na tą stronę, CDL nauczyła mnie też karmienia na leżąco, więc noce nie były aż taką katorgą) poszło nam dość gładko rozkręcenie laktacji po cc mimo, że musiałam się ratować mm przez 2 dni.
Każde usypianie, uspokajanie najlepiej szło przy karmieniu. Przesypialiśmy sporą część nocy – wystarczyło dać cyca na śpiocha i, jak pielucha była sucha, iść dalej spać. I przez tą wygodę i przywiązanie córki do piersi nie miałam determinacji jeszcze do odstawienia. Jeszcze wyszły alergie pokarmowe przy rozszerzaniu diety – mleko z piersi było bezpieczne do tej pory, szkodziły pokarmy, które wprowadzaliśmy przy rd, dziecko było najedzone, tym bardziej się trzymałam kp.
Doszedł jeszcze jeden aspekt – możliwe, że córka będzie moim jedynym dzieckiem, kp jest dla mnie wygodne, a ona teraz nie jest gotowa na zmiany. To nie był czas na odstawianie na siłę, żeby realizować plany rodzinne, nie czułam, że powinnam to robić na siłę. Zbierałam informację o kp – z większości z nich wynikało, że można zajść w ciążę karmiąc z piersi, ale na wątku kwietniowym jedna z dziewczyn zauważyła u siebie zależność, że cykl jej wracał jak robiła 10-12h między karmieniami, ale dopiero utrzymywała ciążę jak odstawiała całkowicie – uznałam to za informację ciekawą, wartą zapamiętania.
Trzecie odstępstwo
Musiał mi jeszcze wrócić cykl, a tu ani widu ani słychu. Jak mam w ogóle myśleć o jakiejkolwiek stymulacji skoro mój organizm śpi??? Wracam do poprzedniego punktu – muszę odstawić żeby wrócił cykl i jak prolaktyna się unormuje dopiero podejść do stymulacji.
2022
Wiedziałam, że do kliniki nie wrócę przed powrotem do pracy. Córka idzie do żłobka od kwietnia – duża zmiana, więc znów średni czas na odstawianie kp. Nastawiam się na pierwszą wizytę w klinice w sierpniu/wrześniu wstępnie, więc w maju zaczynam suplementację z książki „It starts with the eggs”. Jeszcze w 2021 roku wróciłam do metforminy (teraz mam dawkę 2x 850), co więcej nakłoniłam męża do zbadania krzywej insulinowo-cukrowej – ma IO i hiperinsulinemie (dostaje metformine 2×1000).
Moje leki i suple:
- Euthyrox 24
- Metformina 2×850
- Q-10 (Bioquinion)
- Folian
- B12
- NAC
- R-ALA
- Wit D, C, E
- Mioinozytol (4g)
- Tran
Łudzę się, że jakoś odstawimy w między czasie i szybciej zaczniemy stymulacje i już moje komórki jajowe będę na nią przygotowane.
Powrót do rzeczywistości
Adaptacja w żłobku poszła dobrze, powrót do pracy gorzej, ale dawałam radę – przy 7h pracy logistycznie nie ma tragedii. Ale odstawienie od piersi cały czas jest odległe. Większe przerwy w karmieniu (pobyt w żłobku) przynoszą skąpe krwawienie już w kwietniu, po 38 dniach kolejne krwawienie pod koniec maja. Wszystko ok, ale nie ma owulacji. W tym miesiącu moja siostra robi test ciążowy – tak, jest znów w ciąży. Stara zazdrość wychodzi pomału z ukrycia. O dziwo, radzę sobie z tym ukłuciem zazdrości dość dobrze. Ciosem jednak okazała się informacja, że dziewczyna z wątku kwietniowego jest w kolejnej ciąży. Znów przy pierwszym cyklu takich realnych starań – zaraz po operacji usunięcia migdałków.
Dobrze, że mogę sobie ulżyć w pamiętniku na forum, bo znów informacje o ciążach zaczynają boleć. W międzyczasie laryngolog znajduje u mnie przewlekłe zapalenie zatok i nacieki prozapalne na migdałkach – rozważam usunięcie migdałków – jeśli to ten stan zapalny mnie jakoś blokuje to go usunę!
Ciąża mojej siostry nie trwa długo – doszło do poronienia. Akurat wtedy kiedy poukładała sobie w głowie nadchodzące zmiany…
W 14 dniu tego cyklu w czerwcu jestem na kontroli u przypadkowego ginekologa – obraz usg jak u nastolatki – wszystko ok, ale nie ma owulacji. 1.07 robię progesteron i estradiol – wartości niskie. 13.07 przyszedł okres, taki który kojarzę sprzed ciąży. Musiał oczywiście przyjść akurat równo 2 lata po naszym szczęśliwym transferze… ale przyniósł motywację do zakończenia kp – ból i dyskomfort jaki wtedy odczułam był okropny.
Odstawienie od piersi
Karmienie piersią jest ok dopóki odpowiada matce i dziecku. To był ten moment kiedy wiedziałam, że kolejnego takiego okresu nie zniosę. Padła decyzja że od początku urlopu (25.07) zaczynamy proces odstawiania. Redukujemy karmienia z domu, które przypadają na okres pobytu w żłobku 7.30-15.30 i oduczamy zasypiania przy cycu. Reszta bez zmian. Było ciężko, zwłaszcza, że mój mąż nie doedukował się odnośnie procesu odstawiania dziecka od piersi i myślał, że on nie uczestniczy w procesie. Zajęło mu dzień doczytania, że to wspólny proces.
Akurat musiałam się z nim pożreć wtedy kiedy zaczyna się potencjalne „okienko” starań bez udziału kliniki (przeliczyłam pi razy oko cykl od pierwszego dnia plamień, zakładając, że w najgorszym wypadku cykl może trwać 50dni, więc „okienko” wypada praktycznie na cały mój 3 tygodniowy urlop – w końcu od maja biorę suple to co szkodzi spróbować?. W cuda nie wierzę, ale też nie zabrałam sobie możliwości wyłapania owulacji (biochem mógł się zdarzyć, mimo że nigdy wcześniej się nie zdarzył spontanicznie). Dałam sobie czas na jakieś testy do 50dc . Pod koniec „okienka” mąż wyjeżdża na 4dni – musiał to musiał, szkoda, ale przecież i tak nie wierzę, że zdarzy się biochem.
11.08 ostatni raz karmiłam w nocy córkę. Odnosimy mini sukces – oficjalnie zakończyłam kp – mimo, że właśnie straciliśmy przesypianie nocy, bo córka budzi się około 3.00 i chce jeść. Mlekiem modyfikowanym gardzi, trzeba jej dać normalne jedzenie. Chodzimy oboje jak zombiaki. Jeszcze dochodzi do tego niemiłosierny upał.
Po urlopie
W pracy ludzie nie wierzą, że po 3 tygodniach wolnego wracam tak zajechana do roboty. Nawet słyszę od przełożonego, że wyglądam jakbym spała. Poszła iskra – a może to nie tylko przez nocki jestem tak słaba? Dopiero 35dc – nie ma szans. Ale myśl została w głowie. W czwartek nie mam siły pójść na jogę – odpuszczam i myślę, żeby zaopatrzyć się w sikańce w najbliższym czasie.
Nie mówię mężowi, lecę na szybkie samotne zakupy w sobotę wieczorem, najpierw wstępując do Rossmana. Nie pamiętam, które testy mam kupić – kupiłam 2 żółte bobo i 2 pinki – może sobie przypomnę które są lepsze, sama się nie znam, pamiętam tylko dyskusje z ovu, że to miało znaczenie.
Spełnienie marzeń każdej staraczki – II na teście ciążowym
W niedzielę (40dc) robię test z rana (wybór padł na bobo) – może wyłapie jakąś bladą kreskę po 1h od testu? Jednak były to spory sukces.
Naprawdę nie byłam gotowa na to co zobaczyłam – wyraźna kreska w polu testowym – kreska kontrolna nie zdążyła się nawet porządnie wybarwić!!!
Mimo, że miałam nic mężowi nie mówić, wołam go do łazienki. Nie wie o co chodzi. Wskazuję na test – widzi ciemniejszą kreskę testową niż kontrolną i smutno mówi „nie nastawiajmy się”, już wychodził z łazienki, ale się cofnął i rzucił „ale to ze mną?!?”.
Już tego dnia zaczynam brać Accard i heparynę. Oboje nie możemy pojąć jak to możliwe. Ale się dzieje – w poniedziałek powtarzam test sikany (nagrywam filmik na pamiątkę, bo pierwszy raz wyszedł test i był na dodatek tak jednoznaczny). Pokazuje go nawet mężowi, który nie ogarnął, że ogląda filmik – zobaczył początek i myślał, że jest biało, smutno spytał ” i co? Już koniec?”
USG
Od razu umawiam się na 50dc do Dr na kontrolę – teraz i tak tylko usg prawdę powie. W środę (43dc) dopiero mam okazję zrobić bHCG – wynik 15 527 IUI/ml, progesteron 28ng/ml – w dniu kontroli powinno być już wiadomo czy się udało. Dzień przed wizytą dociera do mnie, że jeśli nie będzie serduszka będę musiała udać się do szpitala. Mówię to mężowi, który przyjmuje to do wiadomości. Oboje wiemy, że co jutro nie zobaczymy to i tak super, że cokolwiek zaskoczyło bez kliniki, ale jednak mamy nadzieję, że to wszystko to nie jest okrutny żart losu
W dniu wizyty Dr przyjął mnie 20min przed czasem. Pyta co dobrego – od razu pokazuje środową betę i mówię, że mam nadzieję, że to on mi powie czy dobrego czy niedobrego. Lekkie zdziwienie, ale szybko przechodzimy do badania ginekologicznego. Wszystko ok, przechodzimy na usg, dzwonię do męża i włączam głośnik żeby słyszał Dr. „ciąża pojedyncza, jest serduszko – o tu”. Spełniło się nasze marzenie, w które nie wierzyliśmy, że może się zdarzyć – jestem w ciąży bez pomocy kliniki!
Jeszcze tego samego dnia informuje przełożonego, że potwierdziłam ciąże. Nie chcę znów przeżywać stresu jak będę szła na L4. Zapytał się czy już jestem na zwolnieniu, a jak powiedziałam, że nie to tylko życzył zdrowia.
Nie wiem dzięki czemu się udało – pierwsza ciąża? Duża dawka Metforminy u mnie i męża? Reszta suplementów z książki? Szybko wprowadzona heparyna? Odstawienie od piersi? Może wszystko na raz, kombinacje tych czynników, a może coś jeszcze o czym nigdy się nie dowiem. Nie wnikam, jestem w 32 tygodniu ciąży.
historia Jaszczureczki