Kiedy byłam jeszcze studentką, a aktualny mąż moim chłopakiem, wiedziałam że nie chce mieć dzieci, starania zupełnie nie były mi w głowie. Niemal z tego powodu doszłoby do rozstania, lecz mój rozsądny małżonek stwierdził, że z czasem na pewno będę chciała je mieć.
Skąd moja niechęć do rozmnażania się? W mojej rodzinie/u rodzeństwa dochodziło do „wpadek” co wiązało dwie osoby nie z miłości, a z powodu latorośli. Zawsze bałam się wpadki i „zniszczonego” życia. Aż do momentu kiedy w wieku 27 lat wyszłam za mąż i dorosłam do bycia matką, wtedy niestety okazało się, że nie jest to takie proste.
Starania
Starania o dziecko w pierwszym roku były bez wspomagaczy, liczyłam dni płodne, a każda miesiączka była ciosem poniżej pasa. Jeden dzień opóźnienia okresu sprawiał, że siedziałam godzinami na necie w poszukiwaniu pierwszych oznak ciąży, a na następny dzień zimne wiadro wody lało mi się na głowę. Wybrałam się do ginekologa, z którym monitorowaliśmy cykl, owulacja była piękna nic tylko działać z mężem. Te działania jednak nic nie dawały. Seks stawał się obowiązkiem, a nie przyjemnością. Stałam się znerwicowana, smutna.
Z pomocą medyczną
Wybraliśmy się do kliniki, na pierwszy rzut dostałam Clostybegyt i ciach udało się! Już po pierwszej wizycie u nie dość miłego Gina byłam w ciąży. Nasza radość nie trwała jednak zbyt długo, na pierwszej wizycie w 8 tygodniu okazało się, że serduszko nie bije. Jak to możliwe-powtarzałam sobie w głowie?! Wylądowałam w szpitalu i na drugi dzień poroniłam nocą w szpitalnej toalecie. Postanowiliśmy zbadać ciałko, była to dziewczynka z wadą genetyczną o nazwie kocie oko – trisomia 22. Jak to stwierdzono naturalna selekcja. Dziecko pochowaliśmy.
Po tej stracie ciężko mi było się pozbierać, płakałam po kątach, płakałam podczas robienia obiadu, podczas sprzątania… nie mogłam się ogarnąć. Cały świat był temu winny, a życie niesprawiedliwe (do tej pory tak uważam). Kiedy postanowiliśmy walczyć dalej, zmieniliśmy Gina w naszej i rozpoczęliśmy procedurę in vitro (icsi). Miliony badań, koszty wyjątkowo wysokie, na nfz nie dostaliśmy nic. To był też czas kiedy wycofano dofinansowanie do procedury.
Pierwszy transfer świeżaka nieudany – to znaczy że in vitro to nie jest gwarancja posiadania potomstwa? Wtedy myślałam że ivf daje 100%. Los jednak okrutnie z nas zakpił. Kolejny transfer: blastocysta 4ab, bałam się zrobić badanie Bety, jednak wynik wykazał, że jestem w ciąży. Do gina umówiliśmy się na 7tydz, aby być pewnym że serduszko bije.
Okrutny los
Jakież było nasze zdziwienie kiedy okazało się, że komórka się podzieliła i są to bliźniaki! Podano jedną komórkę, która się podzieliła tworząc bliźniaki jednojajowe jednoowodniowe. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy jak mocno zagrożona jest ta ciąża, ile może się wydarzyć. Taki typ ciąży oznaczał, że dzieci będą identyczne, umieszczone są w jednym worku owodniowym i czerpią pokarm z jednego łożyska (zagrożenie podkradania pokarmu). Cieszyliśmy się i baliśmy jednocześnie. Mimo zagrożeń ciąża rozwijała się prawidłowo, najtrudniejszy czas pierwszego trymestru minął i odetchnęliśmy z ulgą. Nagle w tyg.16 dostałam mocnych skurczy. Szpital stwierdził, że mam kolkę nerkową, a ja przez 7 dni miałam skurcze przypominające te z poronienia pierwszego dziecka. Kiedy lekarze zdecydowali się przekierować nas do Rudy Śląskiej, gdzie zajmują się takimi przypadkami okazało się, że dziewczynki nie oddychają. Przez te 7 dni w szpitalu moje dzieci umierały, a lekarze nie zrobili nic.
Dostałam tabletki poronne, ale nie dawały żadnych objawów poronnych, zostałam wyłyżeczkowana w pełnej narkozie. Po tej stracie zostałam w domu 8 tygodni, bałam się wrócić do pracy. Nie chciałam z nikim o tym rozmawiać, temat tabu. Dziewczynki wysłaliśmy do zbadania na sekcję zwłok, nie stwierdzono nic, ponieważ ciałka były zbyt małe. Pochowaliśmy je do tego samego grobu co pierwsze dzieciątko. Przed pogrzebem pozwolono nam zobaczyć ciałka. Jedno było większe i bardziej czerwone. To był koszmar.
Kolejny transfer
Zostały nam jeszcze dwa mrożaki, po 3 miesiącach, kontynuowaliśmy starania spróbowaliśmy kolejny raz. I tym razem się udało. Beta pokazywała ciąże. Cóż… szczęście nie trwało długo, było to puste jajo płodowe. Niby ciąża jest, a tak naprawdę jej nie było. Oczyściłam się sama i z pomocą tabletek. Ostatni mrożak nie przyjął się. Cały czas w głowie zadawałam sobie pytanie: dlaczego mnie to spotkało? Obwiniałam się, że to przez to iż kiedyś nie chciałam mieć dzieci i los mnie teraz każe.
Druga procedura
Po wykorzystaniu wszystkich mrożaków zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na uspokojenie ciała i duszy. Wyżej nie wspomniałam ile leków/zastrzyków/hormonów musiałam przyjmować do procedury. Byłam rozchwiana emocjonalnie. Potrzebowałam się zregenerować. Kiedy poczuliśmy się na tyle silni wróciliśmy do Kliniki. Poszliśmy tam z jednym celem – kolejna procedura. Tym razem Doktorek zaproponował metodę IMSI – wyselekcjonowany plemnik miał połączyć się z najlepszym jajeczkiem. Źle zniosłam stymulacje, bolał mnie brzuch, było mi niedobrze. Okazało się, że zostałam przestymulowana, dlatego też postanowiliśmy o transferze mrożaka, a nie świeżaka jak poprzednio.
Piąty transfer
Odczekaliśmy dwa cykle i przystąpiliśmy do piątego transferu, działo się to w grudniu. Test zadecydowałam zrobić w sylwestra, który pokazywał dwie kreski. W ten wieczór nie wypiłam szampana. Ciąża cieszyła i jednocześnie przerażała. Co tym razem się wydarzy? Nie miałam jeszcze ciąży pozamacicznej, czy mam się jej spodziewać tym razem? Długo nikomu nie mówiliśmy o moim „błogosławionym” stanie. Pierwsze 3 miesiące były koszmarem, wciąż mnie mdliło, wszystko śmierdziało i nic nie przechodziło mi przez gardło. Schudłam 1 kg. O ciąży powiedzieliśmy dopiero w 5 miesiącu, kiedy poszłam na L4 (rodzina i tak by się zorientowała, że nie chodzę do pracy).
Córeczka!
Dzisiaj jestem mamą ślicznej dziewczynki, nad którą drżę jak galareta J. Moja droga do macierzyństwa była długa i kręta, starania o dziecko trwały 6 lat. Przez te lata głównie spadałam w dół, otchłań i ciemność.
Jeśli jesteś staraczką walcz do końca, nie poddawaj się, los się w końcu do Ciebie uśmiechnie!
Historia Pinki.
(zdjęcie z darmowych zbiorów Pixabay)