You are currently viewing Udane in vitro za pierwszym razem!

Udane in vitro za pierwszym razem!

historia Lilii,

Droga do macierzyństwa potrafi być długa zawiła i pełna wątpliwości. W głowie czasami rodzi się pytanie czy oby na pewno zostanie mamą jest mi dane?

Pierwszy raz o dziecku pomyślałam jeszcze przed ślubem będąc na drugim roku studiów. To był dobry czas planowaliśmy z uśmiechem naszą niedaleką przyszłość – oczywiście wszystko w różowych barwach – ślub, mieszkanie, dziecko. Jednym zdaniem szczęśliwa rodzina jak z obrazka. Wtedy jeszcze do głowy mi nie przyszło jak długo przyjdzie nam czekać na ten mały cud.

Do pierwszych starań podchodziliśmy bardzo na luzie co ma być to będzie przecież mamy czas jesteśmy młodzi wszystkim dookoła się udaje to i nam się uda. Teraz patrząc w przeszłość wiem jak bardzo się myliliśmy.

Mijały lata a my wciąż na luzie podchodziliśmy do tematu rodzicielstwa. Podróże, realizowanie swoich pasji, praca, dodatkowa praca i myśl z tyłu głowy, że pewnie zbyt mało intensywnie się staramy.

Zaczęliśmy starać się bardziej…

Pierwszy miesiąc, drugi, trzeci…  i wciąż nic. Tak minął kolejny rok. Wtedy po raz pierwszy zapaliła nam się czerwona lampka, że może jednak coś jest nie w porządku skoro z tych starań nic nie wychodzi?

Po wizycie u ginekologa i moim „przeglądzie”, lekarz zlecił badanie nasienia męża wraz z konsultacją urologa.

Pierwsze wyniki i pierwszy wylany „kubeł zimnej wody na głowę”. Astenoteratozoospermia. Wyniki nasienia nie najlepsze, wady główki 98% ruch postępowy 28% w tym 1% z prawidłową budową morfologiczną do tego żylaki powrózka nasiennego. Urolog zapewnił nas, że to one są przyczyną, że wystarczą witaminy i usunięcie żylaków, a nasienie na pewno się poprawi.

Jak wielkie było nasze zdziwienie kiedy po zabiegu i trzech miesiącach brania suplementów wyniki wcale się nie poprawiły, a uległy jeszcze pogorszeniu.

Wtedy wiedzieliśmy już, że sami sobie z tym nie poradzimy i musimy szukać pomocy, że jedyna droga po rodzicielstwo to in vitro. Chciałam wtedy, aby osoba, która nas przez tą trudną drogę poprowadzi była kobietą.

Jedna klinika w mieście i jedna kobieta 

Czerwiec 2019

Pierwsza wizyta w klinice, na której zlecono mi podstawowe badania, żeby sprawdzić czy z moim organizmem wszystko w porządku. Okazało się, że nie do końca. Hiperhomocysteinemia. Zlecono mi badania genetyczne w których wyszła mutacja genu MTHFR. Kolejny kubeł zimnej wody i oczywiście samodiagnoza z wujkiem google. „Mutacja w obrębie genu MTHFR może prowadzić do problemów z zajściem w ciążę, a także zwiększyć ryzyko poronienia” Pierwsza moja myśl nigdy nie zostanę MAMĄ

Na szczęście słowa lekarki mnie uspokoiły. Jest nadzieja musimy tylko doprowadzić homocysteinę do porządku. W kilka miesięcy udaje się ją obniżyć i możemy zaczynać.

Pełni radości, nadziei i zaufania do lekarza prowadzącego, podchodzimy do stymulacji.

Pierwszy podgląd jajeczek, na którym dowiadujemy się że jest ich całkiem sporo około 13 –  wiemy jednak, że nie wszystkie będą dojrzałe, ale taka ilość to już dobry znak.

Grudzień 2019

Podczas punkcji pobrano u mnie 16  komórek. Z uwagi na ryzyko hiperstymulacji transfer został odroczony. Pozostało nam czekać tylko ile? Nikt nas o tym niestety nie poinformował.

Po świętach czekaliśmy na telefon od embriologa. Każdy dźwięk dzwonka telefonu powodował strach gdzieś w środku. Udało się zapłodnić 5 komórek z czego 4 z nich dotrwały do stadium blastocysty i zostały zamrożone. W następnym cyklu mogliśmy podejść do kriotransferu.

Styczeń/Luty 2020

Na przełomie miesięcy zalecono mi zbadanie progesteronu i umówienie się na podgląd endometrium. Dzwoniąc do kliniki usłyszałam informację, że pani dr już nie współpracuje z kliniką.

Nogi mi się ugięły od razu zrodziło się pytanie – ale jak to lekarz, któremu tak ufałam, który miał sprawić, że w końcu zostanę mamą tak po prostu już z nimi nie pracuje? Poczułam jakbym ktoś uderzył mnie prosto w twarz. Skontaktowałam się ze swoją dr i faktycznie ma zakaz przyjmowania pacjentek może przyjąć tylko te w wysokiej ciąży.

Przepłakałam połowę dnia, z żalem w sercu, że ktoś pod koniec drogi odbiera mi szansę i nadzieję. Napisałam maila do kliniki z prośbą o pozostanie do czasu transferu z moim lekarzem. Oczywiście dostałam odmowę i zapewnienia, że w klinice jest mnóstwo tak samo dobrych specjalistów.

Yhy…  pomyślałam i „upadłam” by po chwili podnieść się i walczyć o marzenie zostania mamą. Nie było łatwo, ale musiałam wybrać nowego lekarza. Na wizycie usłyszeliśmy, że jest ok i że do transferu możemy podejść. Żadnej informacji na temat endometrium przyjmowania leków czy transferu. W zamian usłyszałam tylko, że jeśli się nie uda to muszę zrobić histeroskopię, a ciąża to nie choroba, więc o zwolnieniu mogę zapomnieć.

Po tej jednej wizycie wiedziałam już, że ten lekarz to kompletna pomyłka.

Transfer

Nadszedł dzień transferu tak długo oczekiwany. Od lekarza nie wiedziałam nic, kto go wykona, jak będzie wyglądał po prostu nic, tylko tyle co udało mi się wyczytać z forum Ovu. Szliśmy w ciemno bez żadnych oczekiwań bez wsparcia lekarza bez nadziei. Zabraliśmy ze sobą tylko dobry humor.

Dzień po transferze dostałam bóli brzucha jak na miesiączkę, próbowałam się skontaktować z lekarzem, oczywiście nie odpowiedział do dziś. Na szczęście miałam jeszcze numer do pani dr, która mnie uspokoiła. Wszystko wytłumaczyła, powiedziała jakie leki mogę przyjmować i kiedy zrobić betę.

Minął równo tydzień, pojechałam na pobranie krwi z rana, by po południu dowiedzieć się czy zostanę mamą. Wyniki sprawdzałam co godzinę aż w końcu przyszły – beta HCG 104. Ze łzami w oczach i niedowierzaniem szukałam przecinka za tą jedynką bo tak mocno nie mogłam uwierzyć w to, że za pierwszym razem może się udać. Nasze marzenie się spełniło, a nasz mały cud daje nam codziennie mnóstwo radości i powodów do dumy.

Dodaj komentarz